poniedziałek, 24 marca 2014

Małe kroki

HIITy sprawdzają się najlepiej. Robię to, na co w danej chwili mam ochotę, w czasie wielokrotnie krótszym, niż solidny trening. Czas jest priorytetem przy moich godzinach pracy, przy niestabilności grafikowej. Nie jestem systematyczna, ale staram się COŚ robić codziennie.

Zdrowa rewolucja dokonuje się jednak przede wszystkim na talerzu. Wszystko, co wkładam do ust buduje mój organizm. Poza kawą z odrobiną cukru, każda rzecz jest z gatunku tych, z którymi organizm nie musi walczyć, zaraz po aplikacji. Czyli warzywa, owoce, kiszonki, świeżo wyciskane soki, orzechy. Odpuściłam sobie chleb, ryż, kasze, makarony, nabiał (poza jajkami z własnych, uśmiechniętych kur), mięso. Staram się jeść surowiznę, chociaż urozmaicam sobie menu rozgrzewającymi zupami. Czuję się dobrze, ta dieta jest podstawą, od kilku dni przetykam ją postem E. Dąbrowskiej, robiąc jednodniówki. Łykam też chlorellę.

Plusy są takie, że wreszcie mam absolutną kontrolę nad tym, co jem. Kolejny plus jest taki, że po początkowym wzroście wagi, wreszcie jest widocznie mniej: 3,5 kilo w dół, czyli pożegnałam 9 z przodu. Mam nadzieję, że na zawsze. Plusy kolejne: wyglądam młodziej, zdrowiej. Twarz nie jest nalana, nogi nie puchną, skóra odzyskuje fajny koloryt.

Podobam się sobie już. Może być tylko lepiej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz