piątek, 21 lutego 2014

O efektywności i efektach wymiernych

Przez ostatnie dni czytałam długaśny wątek na kafeterii dotyczący orbitreka. Z jednej strony zmotywowały mnie te posty do uruchomienia mojego orbitka na dłużej, niż kwadrans rozgrzewki: dziewczynom spadają bowiem centymetry, sylwetki się poprawiają, niektóre chudną spektakularnie. Dla mnie spektakularnym schudnięciem byłby kilogram tygodniowo. Ta druga strona medalu jest taka, że większość dziewczyn nie spada z wagi kompletnie. Pewnie nie ma innej drogi, jak przekonać się samej, jak to będzie u mnie. Z tego, co pamiętam moje ciało się zmieniało, gdy ćwiczyłam na nim regularnie, natomiast nie pamiętam, jak było z wagą. Moja koncepcja jest taka, że w końcu nawet u opornych waga ruszy, nawet jeśli przez pierwsze tygodnie regularnych, długich, umiarkowanych treningów w połączeniu z dietą na wadze jest zastój. Dlaczego o tym piszę? Ano, dlatego, że realizuję plan skrupulatnie, jestem aktywna, jem dobrze, pewnie w okolicach 1500-1800 kcal, regularnie, dostarczając składników z wszystkich grup, a efekt na wadze po prawie tygodniu to plus pół kilograma. Taki rezultat nie dziwi u osoby 60-70 kilowej, która zaczęła ćwiczyć, ale ja mam ponad 9 dych, a taki nadbagaż spada przecież szybciej, zwłaszcza na początku. 
Czy to mnie demotywuje? Nie. Będę robić swoje, w ramach eksperymentu nad własnym ciałem. Dodatkowo będę dokładnie zapisywać posiłki, tak by po pierwsze mieć maksymalną kontrolę nad tym co i kiedy jem, po drugie, będzie dobrze mieć takie zapiski w momencie, gdybym zechciała pójść do dietetyka. Co jeszcze? Przestaję się ważyć. Ważyłam się dziś, zważę się jeszcze jutro, czyli po równych 7 dniach, potem dopiero za miesiąc, czyli w pierwszy dzień wiosny. Za to zmierzę się za chwilę, a potem regularnie będę się mierzyć co tydzień, czyli - załóżmy - w weekendy.

Dziś pokajtane 40 minut na orbitreku i 5 day shredu z Jillian  zaliczony. Podczas jazdy oglądałam film BBC pt. "Cała prawda o ćwiczeniach". Dowiedziałam się z niego po pierwsze, że kilka minut HIIT równa się kilku godzinom lekko i średnio intensywnych ćwiczeń, po drugie, że lepiej ćwiczyć 3-4 razy w tygodniu, niż codziennie, zwłaszcza, jeśli idzie o osoby mało aktywne, lub otyłe. Do podobnych wniosków doszły dziewczyny w wątku wspomnianym wyżej: nie chudły, gdy ćwiczyły codziennie, natomiast gdy ćwiczyły co drugi dzień, waga schodziła o te 0,5 do 1,5 kg. tygodniowo. Taki system lepiej zgrałby się z moich grafikiem pracowym: nie musiałabym wstawać przed 5 rano, ani ćwiczyć po 22. Dodatkowym argumentem jest to, że w pewnym momencie moje ciało przestanie reagować na dotychczasowy trening (zakładając, że w ogóle zacznie), powinnam mieć więc w zanadrzu coś, co będę mogła sobie dokładać, czyli oprócz intensywności  (np. wprowadzenie HIIT) można będzie zwiększyć częstotliwość.

Zobaczymy, jak to się sprawdzi. Gdzieś tam, w międzyczasie zrobię USG tarczycy, bo TSH niby ok., za to wartości ft3 i ft4 rozjechane i mam nieodparte wrażenie, że tam właśnie ma źródło część moich wagowych problemów.
Mam nadzieję, że za miesiąc, dwa będę doskonale wiedziała co się u mnie sprawdza, a co nie, w dodatku przyjdą pierwsze efekty, które - mam nadzieję - mnie zaskoczą. Już, tak w razie co, żegnam się z moich kochanym ciałem.


3 komentarze:

  1. Myślę, że powinnaś sprawdzić u dietetyka jaką masz spoczynkową przemianę materii. Nie mówię tu o tym, żebyś od razu brała jakąś dietę, ale dobrze wiedzieć co się w sobie ma i ile mniej więcej się spala:). Jesteś aktywna, więc na pewno pod tłuszczykiem masz dobrze rozwinięte mięśnie, które od tłuszczu są cięższe. Staraj się teraz zwracać uwagę na centymetry, jak spadają, to dobrze jest ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozważam pójście do dietetyka, ale to w przypadku, gdyby moja strategia dłużej nie skutkowała. Daję sobie dwa miesiące. I tak, tak: będę obserwować centymetry!

      Usuń
  2. Dobrze by było zainwestować w pulsometr. Poczytaj o prawidłowym HR dla Ciebie, tak żeby spalać tkankę, a nie budować mięśnie, bo to, że się pocisz i męczysz wcale nie musi znaczyć, że spalasz "najwięcej ile możesz" ;)

    OdpowiedzUsuń